Kresy, cicha wieś, front blisko,
zbliżają się żołnierze,
każdy co pod ręką chwyta,
migiem nogi za pas bierze.
Jedna tylko, babcia wnukom,
zasiedziała się w wygódce,
wyszła, idzie do obórki,
żeby zadać paszy trzódce.
Wieczór, wkracza grupka zuchów,
wyposzczona i styrana.
Brudni, głodni, stopy zdarte,
u jednego świeża rana.
A tu taki widok, patrzcie,
starowina całkiem dziarska
nieopodal studni bieży,
„I do rzeczy” - ktoś wyparskał.
Otoczyli ją kółeczkiem,
z ganku stary stół przywlekli,
położyli na blat stołu,
aże się niewiasta piekli.
Orkę zaczął plutonowy,
kapral nieci już łuczywo,
na wsze strony stół się gibie,
baba drze się: „Krzywo, krzywo!”.
Wyjął ptaka z pochwy, mówi:
„Spory, nie jest taki chłam,
choć nie prosty kobiecino,
jakiego mam, takiego pcham”.
Od lat pięciu wdową, a tu
i bez grzechu, i do syta,
tylu naraz młodych chłopów.
„Wrócita tu kiedy?”- pyta.